MAŁA PRZYGODA
Moja mama miała rodzeństwa pięcioro,
Jak na lata trzydzieste to było sporo.
Dziadziuś, jak na prawdziwego mężczyznę przystało,
Ciężko pracował by na szkołę i jedzenie wszystkim starczało.
Dziadunio był troskliwy, ale na dużo dzieciom nie pozwalał,
A gdy za bardzo psociły ciężką ręką karał.
I to im wszystkim wyszło na dobre,
Do dzisiaj wszyscy szanują się zgodnie.
Wszystkie ciocie i wujków bardzo lubiłam,
Lecz ciocia Marysia dla mnie szczególna była.
W szkole podstawowej, do której chodziłam,
Ciocia matematyki i historii uczyła.
Ciocia w szkole nigdy mi nie pobłażała:
Wszystkich swoich uczniów równo traktowała.
Tam nie była dla mnie rodziną, a panią nauczycielką,
Kumoterstwa nie było tylko szacunek wielki.
W szkole średnio się uczyłam
Więc prymusem klasowym nie byłam.
Musiałam się opiekować młodszym rodzeństwem,
Dlatego nauka szła mi trochę ciężej.
Ciotunia nie tylko w szkole pracowała,
Ale i gospodarstwo też swoje miała:
Pole, krowy, owce i baran też tam był,
Gonił dzieci po podwórku – uciekały ile sił!
Raz Marynia ze szkoły prędziutko wracała,
Bo do łazienki bardzo jej się chciało.
Wpadła biegiem i teczkę wrzuciła na podwórko,
Myśli prędko: do domu nie zdążę, bliżej do obórki.
Patrzyła czy ktoś czasem nie idzie przez podwórze,
A z tyłu za nią baran się przyglądał i miał rogi duże.
Myślał, że ciocia będzie się z nim bawić. Oj, a tego ona się nie spodziewała:
Na środku podwórka z pewną częścią bielizny w garści wylądowała!
Fakt, że takie bombardowanie to nawyki są baranie,
A barana to zasługa, że ubodzie jak się uda!
Potem gdy stałam się już dorosła
Ciocia była dla mnie jak rodzona siostra,
Jak z koleżanką tak ze sobą rozmawiamy
Trudnych tematów i tajemnic przed sobą nie mamy.